#PRESJA

… żeby tylko zdążyć przed, na, do … – czy ty zawsze musisz tak wszystko na ostatnią chwilę, na ostatni dzwonek? – Nie muszę. Ja zwyczajnie inaczej nie umiem. Tyle razy robiłam inaczej, chciałam to zmienić. Za każdym razem kończyło się tak samo. Wielkie napięcie w ciele. Strach, że nie zdążę, i potem to nierozłączne czucie nadchodzącej energii poczucia winy. Ten chwilowy stan, że zawiodę, że nie dam rady, że nie będzie zgodnie z planem, z harmonogramem. Dławiący ucisk gardła. Przyduszenie. Imadło zaciskające głowę. Presja czasu. Podobno napędza do działania, motywuje, sprawia, że dajemy z siebie najwięcej i wszystko co najlepsze. Kiedyś dokładnie tak było. Bieg do tramwaju, skok tuż przed zamknięciem drzwi, w klasie równo z dzwonkiem, wypracowania na ostatni termin, nauka wiersza zadanego „na pamięć” kilka godzin przed recytacją. Prezentacje, wyliczenia, opłaty rachunków. Pakowanie walizek przed podróżą, wyjścia do znajomych na umówiony czas, ubieranie się, pakowanie prezentów, nastawianie budzika. Teraz kiedy to piszę, mam obraz przed oczami. Mój własny poród, nie sposób bym go pamiętała, ale czuję, że fakt, iż byłam wyciągana „vacium” , miał ogromne znaczenie. Ktoś wyznaczył termin porodu, siłą wyciągał, a mi tam chyba dobrze było. Mam wrażenie, że igrałam z czasem, sprawdzałam, czy oni zdążą? Stawiam opór, gdy ktoś mnie pogania, wkurzam się, odwlekam. Lubię po swojemu, w swoim własnym tempie i czasie. Uwalniam ten opór, upór i wszystkie towarzyszące temu emocje. I to, że nie zdążę, że zabraknie czasu. Zabawne, że przez większość świadomego życia wybieram czekanie… nawet igram z miłością, czekam cierpliwie na nasze spotkanie. Z nadzieją, że tym razem też zdążę, na ostatnią chwilę, tę właściwą. I bez żadnej presji, popłynę, poddam się tej fali. Bez presji i oporu…