#LUBIĘ TO

W 2008 roku, tuż przed moim wylotem ze stanów do Polski, moja bratanica pokazała mi taki twór o nazwie facebook. Założyłyśmy konta na amerykańskim portalu społecznościowym, by móc swobodnie się widzieć i „ lajkować” sobie fotki i wpisy kiedy będziemy tysiące km od siebie. Byłam pod wrażeniem jak nas to zbliżyło. W Polsce wtedy królowała „nasza klasa” o zasięgu raczej lokalnym. Do tamtego czasu byłam pod wrażeniem „naszej klasy” i możliwości odnajdywania starych kontaktów z podstawówki, z LO. Byłam na zwariowanej fali wspomnień. To za pośrednictwem „naszej klasy” dowiadywałam się o sobie różnych ciekawych rzeczy od znajomych z „tamtych lat”. Zarywałam noce czytając z wypiekami na twarzy, w ekscytacji swej próżności zachwyty, komplementy, wyznania po latach. Był też hejt ( wtedy jeszcze tak tego nie nazywano) i gorzkie żale, że kiedyś komuś coś odpowiedziałam nie tak lub właśnie nie dałam żadnej odpowiedzi, że byłam zarozumiała, dumna lub rozpieszczona jedynaczka. Że miałam to czy tamto, że byłam tu i tam. Wtedy też, po raz pierwszy w życiu, dochodziłam do wielu konfrontacji sama ze sobą. Ktoś kogo bardzo lubiłam, ale z jakiegoś powodu nie nawiązywaliśmy bliższego kontaktu, wyznawał mi po latach jak on/ona cierpieli widząc mnie uśmiechniętą, zadowoloną, otwartą na każdą nową relację, a oni tak nie potrafili. Ich sytuacja w domu była tragiczna, ich rodzice inni niż moi, wszystkie winy tego świata przelewano na mnie w prywatnych wiadomościach. Byłam w szoku.

Facebook był inny.
Bardziej otwarty, publiczny, jakiś taki przejrzysty. Pozwalał i nadal pozwala poprzez reakcje i zachowania ludzi, bardziej lub mniej znajomych przeglądać, się w sobie.
Teraz wiem, że tnie zasięgi, że ma algorytmy, rządzi się swoimi prawami, wspomaga biznesy, ogłasza wydarzenia, jest papierkiem lakmusowym dla wielu przyjaźni, wyznacznikiem popularności, propagatorem akcji charytatywnych, często jest kubłem na wyrzyganie frustracji, niezgody na coś, sceną do autoprezentacji, lornetką do podglądania, darmową przestrzenią inspirowania treścią i podbierania bezpańsko treści. Poprzez fejsbuka czyścimy nasze relacje, przyjmujemy nowych, wywalamy starych, blokujemy niechcianych znajomych. Tu nagradzamy „lajkiem” lub lekceważymy jego brakiem. Tu mamy władzę nad wszystkimi lajkami tego świata.
To tu rozgrywają się chwile wzruszenia i nasze osobiste dramaty. Tu witamy nowonarodzonych, żegnamy bliskich, rozmawiamy z tymi, którzy odeszli.
Tu serduszka czy kciuki w górę stają się na wagę złota, chociaż się nie zawsze przyznajemy. To tu można polecić coś komuś lub przestrzec przed kimś nieuczciwym. Tu pokazujemy nowe fryzury, makijaże, ciuchy, ciała po fitnesie, poddając się ocenie „lajków”
Teraz bywa tak, że postawienie komuś lajka, ma wpływ na zasięgi, a komentarz pod wpisem czasem może zupełnie bezinteresownie „ podać dalej” dobre wieści. Uwielbiam oglądać sarkastyczny filmik Kasi Nosowskiej na ten temat.

Taaak. Nie dawajmy sobie „lajków”, bo nam zabraknie????????????????. Albo nie daj Boże ktoś zobaczy, że lubię coś i pójdzie, i mi to zabierze. Najbardziej lubię te „ podsłuchane” rozmowy: „nie będę jej lajkować, bo ona mi nie lajkuje, a poza tym, to ja jestem mentorką i to mi mają ludzie dawać????. „

A komu Ty dałaś/łeś bezinteresowne „ lubię to”? Kiedy to było?